placki ziemniaczane magdy gessler przepis
- Żartujesz? To cudownie! - Niewiarygodne, prawda? A już myślałem, że po niej. - Cieszę się twoim szczęściem. - Liz uśmiechnęła się, chociaż Santos wyczuwał sztywność w jej zachowaniu. Podała mu kwiaty. - Podeślę jej trochę jedzenia. Odezwij się, jak będziesz miał chwilę. - Jasne. Dzięki. - Jeżeli mogę zrobić coś jeszcze... wystarczy, żebyś powiedział. - Dzięki - powtórzył i skinął głową. - No nic, muszę wracać do pracy. Interes zaczął się rozkręcać. - Poważnie? - Santos uśmiechnął się tym razem szczerze. - No i jak się sprzedaje mój tradycyjny hamburger z krowy? - Tak dobrze, że brakuje rąk. Obawiam się tylko o zdrowie amerykańskich mężczyzn. Znów się roześmiał - i znów szczerze. - Cieszę się, że przyszłaś, Liz. Powiem Lily, że tu byłaś. Pocałował ją, tym razem nieco dłużej, delektując się jej zapachem. - Santos? Ona... obudziła się. Poderwał głowę i spojrzał przez ramię. W drzwiach szpitalnej sali stała czerwona jak burak Gloria. - Przepraszam - bąknęła. - Nie wiedziałam, że jesteś zajęty. To znaczy... nie wiedziałam, że nie jesteś sam. - W porządku. - Santos odsunął się od Liz. - Obudziła się? - Tak. - Gloria pokręciła głową. - Boże, Liz? Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty. - Ja - Liz zmrużyła oczy. - I... co u ciebie? - Świetnie - odparła. Santos widział, że drży z hamowanej złości. - Ale nie dzięki tobie. Gloria pobladła. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je bez słowa. Santos był za nią całym sercem, chociaż rozumiał, że zasłużyła sobie na takie traktowanie. Wykorzystała i skrzywdziła Liz, niestety. - Ja... powiem może Lily, że... Przepraszam was, zdaje się, że nie powinnam była wychodzić. Zniknęła w pokoju, a kiedy zamknęły się za nią drzwi, Liz natarła na Santosa: - Jak mogłeś? - szepnęła. - Myślałam, że nie masz dla mnie czasu ze względu na Lily, lecz chodzi o nią, prawda? - Nie, Liz. Może tak to wygląda, ale tak nie jest. Pozwól sobie wytłumaczyć... - Twierdziłeś, że ona cię nie interesuje. Że jej nienawidzisz. - Bo nie interesuje. Jest tu ze względu na Lily, nie dla mnie. Prychnęła z niedowierzaniem. - Oczywiście. Jeżeli mnie pamięć nie myli, nawet jej nie znała. - Tak było. Do zeszłego tygodnia. - Odetchnął głęboko. - Lily jest babką Glorii. Liz wpatrywała się w niego przez pełne dziesięć sekund, potem pokręciła powoli głową. - Nie mówisz tego poważnie. - Jak najbardziej poważnie. Lily jest babką Glorii ze strony matki. Dotąd o tym nie wiedziała. Nikt nie wiedział. Jej matka ukrywała to przed nią. - Nie rozumiem. Jak to? Nic nie wiedziała? Opowiedział Liz, gdzie i kiedy poznał prawdę o związku łączącym Lily z Glorią, o tym, jak bardzo Lily tęskniła do córki i wnuczki, wreszcie o swojej roli w tym smutnym rodzinnym melodramacie. - Teraz rozumiem. - Liz spojrzała na drzwi, za którymi zniknęła Gloria, potem ponownie na Santosa. - A więc ostatnio spędziłeś z nią sporo czasu? - Z Glorią? Skąd! Przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu, tak należałoby to ująć. Prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. - A jednak mi o niej nie powiedziałeś. - Zniżyła głos. - Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego? - Dlatego - rzucił zniechęcony. - Dlatego że wiedziałem, jak na to zareagujesz. - Bałeś się mojej irytacji? Przypuszczałeś, że zacznę cię dręczyć podejrzeniami, że będę zazdrosna? Spojrzał jej prosto w oczy. - Tak. Krew napłynęła jej do twarzy. Uniosła wyżej głowę. - Masz mi to za złe, prawda? Pół prawdy to tyle, co całe kłamstwo, a okłamywać kogoś to tyle, co mówić komuś: „jestem winny”. Powinieneś o tym wiedzieć, detektywie. - Liz, to nie tak... - Mów prawdę, Santos. Mam powody być zazdrosna, podejrzliwa? - Nie - odrzekł szybko. Za szybko. Choć sam nie chciał się do tego przyznać, czuł, że Liz ma rację. I że naprawdę ma powody do zazdrości. - Nie mam? - Nie masz! - Twoje usta mówią mi jedno, a oczy drugie. - Podniosła rękę, powstrzymując jego zaprzeczenia. - Kocham cię, Santos. Wiesz o tym. Nie chciałabym cię stracić, ale... - zaczerpnęła głęboko powietrza. - Ale tak dalej być nie może.