Chwilę później ciarki przebiegły jej po skórze. Kiedy się obejrzała, zobaczyła w progu
Luciena. Hrabia pożerał ją wzrokiem. Zarumieniła się, widząc żądzę w jego oczach. - Mówiłem, że burgund jest dla ciebie wymarzonym kolorem - powiedział w końcu. - Cóż, ale strój nie jest najstosowniejszy, jeśli mam się zjawić niepostrzeżenie - stwierdziła, bliska omdlenia. - O to się nie martw. - Zbliżył się i podał jej ramię. - A przy okazji, co cię jeszcze powstrzymuje przed wyjściem za mnie za mąż? - Lucienie, nie... - A, tak, już wiem. Szczęście Rose. Na wąskich kuchennych schodach puścił ją przodem. - To tylko jeden z powodów. - Oczywiście. Nie należy zapominać o mojej niechęci do szukania odpowiedniejszej żony ani o zamiarze obronienia cię przed plotkami. Alexandrę nagle zaniepokoiła jego gotowość do żartów w tak ważnej dla niego sprawie. - I brak wiary w miłość - dodała. Ku jej zaskoczeniu uśmiechnął się. - Dobrze, że moje złe maniery i łajdacka natura są tylko smutnymi duchami przeszłości. Gdy wchodzili po głównych schodach, wziął ją pod rękę. Sądząc po gwarze dobiegającym z salonu, goście przybyli licznie. Wimbole otworzył podwójne drzwi i oboje stanęli w progu. Pierwszą osobą, którą Alexandra dostrzegła, była Fiona Delacroix, dosłownie tonąca w żółtej tafcie. Na jej twarzy malowało się zadowolenie. Nagle kobieta ją zobaczyła, pobladła i wydała dziwny zduszony okrzyk, słyszalny w całym pokoju. W tym samym momencie ruszył ku niej z otwartymi ramionami postawny starszy mężczyzna. - Alexandra, moja droga siostrzenica! Miałem nadzieję, że się dzisiaj pojawisz! - Diuk Monmouth objął ją i ucałował w oba policzki, a ona stała jak wmurowana. Więc taką niespodziankę przygotował Lucien. Zaręczyny Rose i lorda Beltona stanowiły tylko pretekst do zaproszenia tłumów ludzi, którzy mieli być świadkami rodzinnego pojednania. I rzeczywiście wszyscy obserwowali ich bacznie. Kolejny skandal całkowicie pogrzebałby jej szanse na znalezienie pracy w Anglii i prawdopodobnie w całej Europie, więc cmoknęła Monmoutha w policzek. - Nie wiedziałam, że jesteś w Londynie, wuju - wykrztusiła. Dopiero teraz się zorientowała, że wbija paznokcie w przedramię Luciena. Kiedy napotkała jego oczy, dostrzegła, że zniknął z nich spokój i pewność siebie. Strach Kilcairna wcale jej nie ułagodził. - Ty to wszystko zorganizowałeś, tak? - wycedziła przez zęby, nadal uśmiechając się promiennie. - Alexandro... Puściła go i ujęła diuka pod ramię. - Pozwól, że przedstawię cię Rose Delacroix, wuju - powiedziała, żałując, że nie może wybiec z płaczem w noc. Jak Lucien śmiał? Jak oni wszyscy śmieli? Jeśli sądzili, że ten publiczny pokaz wymaże z pamięci dwadzieścia cztery lata, a zwłaszcza pięć ostatnich, czekała ich wielka niespodzianka. Rozmawiając z Monmouthem, Rose i Fioną, Alexandra uśmiechała się wdzięcznie, lekceważąc wściekłość pani Delacroix. Luciena ogarnął niepokój. - Idzie lepiej, niż sądziłem - stwierdził Robert, podążając za jego wzrokiem. - Na to wygląda. Może powinien był przygotować ją na tę chwilę. - Twoja ciotka sprawia wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć. Kiedy zamierzasz ogłosić nowinę? Lucien otrząsnął się z zamyślenia.