– Nieprzyjemny gość – mruknął. – Były wojskowy, w typie Rambo.
Mało mówi. Przychodzi tu i gapi się na Steve’a i na wszystkich, którzy wyglądają trochę bardziej kolorowo. – Blake otrząsnął się. – Widać po nim, że nie lubi gejów. – Jak się nazywa? – spytała Kate. – Nie mam pojęcia. Mówiłem, że nie jest zbyt rozmowny. – Raz próbowałam z nim pogadać, ale był tak niemiły, że zaraz zrezygnowałam – dodała Tess. – Z przykrością muszę tym razem zgodzić się z Blakiem – powiedziała Marilyn. – Ten facet jest zimny jak lód. Kate zadrżała. Zimny jak lód. Agresywny wobec ludzi, prowokujący ich do gwałtownych reakcji. Po co w ogóle ktoś taki przyłazi do ,,Uncommon Bean’’? Czyżby szukał zaczepki? Musi więc zrobić wszystko, żeby jej tu nie znalazł. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY John siedział na ławce w parku, ciesząc się ciepłym, październikowym dniem. Przed nim rozpościerało się jezioro Pontchartrain, którego gładka powierzchnia marszczyła się co jakiś czas, kiedy nurkowała w nim mewa. Tuż nad nim rozprzestrzeniał się baldachim z konarów dębu, wspaniałego, wzbudzającego podziw drzewa. Świetne miejsce, pomyślał John. Majestatyczne i wyciszające. Szkoda tylko, że znalazł się tuw takich okolicznościach. Raz jeszcze wciągnął głęboko powietrze, pragnąc ugasić płonącą w nim wściekłość. Śledził Juliannę. Znał już rozkład jej dnia i obowiązki. Wiedział też, że nie spotyka się z innymi pracownikami. Z jego informacji wynikało, że urodziła córkę i oddała ją do adopcji. Wiedział już, komu. Wiedział wszystko. Uniósł głowę, spoglądając na czyste, lazurowe niebo. Wszystko! Jego Julianna pieprzy się z jakimś obcym facetem! Jego ukochana dziewczynka. Zgiął i wyprostował palce, przypominając sobie zniszczoną bieliznę. Już rozumiał, skąd się wzięła w komódce. Na moment zamknął oczy, wyobrażając sobie Juliannę w tym porno przyodziewku. Tak jak jej matka, też została kurwą. Zapomniała wszystkiego, czego jej nauczył o lojalności i przywiązaniu. Zwykłą kurwą. Wściekłość zacisnęła mu gardło. Myślał, że jest inna, lepsza, bardziej wartościowa... Kiedyś może rzeczywiście taka była. Dawno, dawno temu... Wydał z siebie cichy, pełen bólu odgłos rannego drapieżcy. Były w nim smutek i tęsknota. Za tą dziewczynką, którą kiedyś znał. Za jej czystością, która została na zawsze zbrukana. Zamknął oczy, przypominając sobie, jak zobaczył ją po raz pierwszy. Wprost promieniała niewinnością i dobrocią. Poczuł wtedy, że jego serce topnieje. Podniósł dłonie do oczu, zdziwiony tym, że drżą. Jak mógł się tak pomylić? Opuścił ręce na kolana. A teraz jak trudno mu się z tym wszystkim pożegnać. Obok przeszła matka z córką. Dziewczynka była mniej więcej w wieku Julianny, kiedy spotkał ją po raz pierwszy. Gdy minęły go, roześmiane dziecko obejrzało się zalotnie za siebie. Już kokietka, pomyślał niechętnie. Patrzył za nią bez większych emocji. Nie było w niej tego światła, co w Juliannie. Tego duchowego piękna, które czyniło ją wyjątkową i niepowtarzalną.