to może być środek nocy.

  • Ingryda

to może być środek nocy.

20 May 2022 by Ingryda

- Właśnie wybierałem się do hotelu - Larry nadal czuł potrzebę wytłumaczenia się - ale przechodziłem koło baru Nate'a. Przypomniał mi, że tutaj są dwie sypialnie. Jeśli wróci Sheila, mogę się przenieść do Cindy. Kelsey odsunęła się, żeby wpuścić ich do środka. - Larry, jesteś tu bardziej niż mile widziany, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Rozgość się w drugiej sypialni, ja śpię w pokoju Sheili. Może to zabrzmi głupio, ale wydaje mi się, że dzięki temu będę mogła odgadnąć, co ona robi. Ale skąd się w ogóle tu wziąłeś? - Skąd? Po prostu przyjechałem. Z dwóch powodów. Przez telefon wydawałaś się zmartwiona, a nie chcę, żebyś się zamartwiała o Sheilę, wiadomo przecież, że wkrótce się zjawi. Po drugie... nie wiem. Odwiedziłaś Nate'a, Cindy tu jest, wpadł Dane... 91 Chyba zatęskniłem za wami. No i po naszej rozmowie wynalazłem pretekst, żeby przyjechać: nie chcę, żebyś się tak martwiła. Nate ominął ich i wszedł do środka. Pasował tu najbardziej, widać było, że jest u siebie. Wspaniała opalenizna pochodziła z plaży, a nie z solarium, czuł się doskonale w szortach lub kąpielówkach, w koszulce lub bez niej. Gdyby chciał, mógłby się ubrać elegancko i wyglądać jak milion dolarów, ale jedna godzina w krawacie potrafiła doprowadzić go do szału. Urodził się na wyspach i kochał je. Nigdy nie chciał ich opuścić, tyle że studiował zarządzanie hotelami i restauracjami na Florida International University, zresztą tylko po to, żeby ulepszyć potem „Sea Shanty". Wakacje oznaczały dla niego rejs łodzią na Bahamy. Nie marzył o śniegu ani o żadnej krainie, gdzie nie mógłby nurkować i wygrzewać się w słońcu na piasku. - Masz kawę, Kelsey? - zapytał, zdążając prosto do kuchni. - Tak, mam kawę - odpowiedziała, patrząc znacząco na Larry'ego. - Ale jest druga w nocy, nie będziesz mógł zasnąć. - Nigdy mi się to nie zdarza - zapewnił ją Nate, który przeszukiwał już szafki. Poszła za nim. - Jeśli chcesz kawę, zrobię bezkofeinową. Dzięki temu Larry i ja też się napijemy. - Nie skończyła jeszcze trzydziestki, a już zrzędzi - rzucił Nate do Larry'ego nad głową gospodyni. - Po prostu nie lubię bezsenności, to wszystko - odpowiedziała. 92 Odsunęła Nate'a, znalazła bezkofeinową kawę i zabrała się do przygotowywania dzbanka. - Masz tu coś do jedzenia? - zapytał Larry.

Posted in: Bez kategorii Tagged: jak wydłużyć włosy, marek włodarczyk aktor, owczarek nizinny czarny,

Najczęściej czytane:

kli na chwilę. Chris dokończył pić i nagle ni stąd, ni zowąd zapytał: - Przeleciałeś już Sayre? - Słucham? - Popatrzcie tylko na twarz tego faceta. Zaskoczenie, niewinność i święte oburzenie. Skąd w ogóle przyszedł mi do głowy taki pomysł - zaśmiał się Chris. - No więc? Udało ci się? - Powinieneś się martwić ważniejszymi rzeczami - odparł sucho Beck. - Nie tylko ja poczułem, że coś się święci. Huff też to zauważył. - Nie ma żadnego „coś". - Hm, w takim razie to iskrzenie między wami w twojej kuchni było zapewne spowodowane szwankującą instalacją elektryczną. Beck spojrzał ze złością na przyjaciela. - Jeżeli nie została z twojego powodu, to co ją tutaj jeszcze trzyma? - upierał się Chris. - Sayre nienawidzi Destiny i jej mieszkańców, a zwłaszcza tych, którzy noszą nazwisko Hoyle. Beck nie wspomniał, że Sayre podejrzewała Chrisa o zamordowanie ich młodszego brata. Zapewne jej brat przejąłby się tym równie głęboko, jak on sam. Beck martwił się również tym, co Sayre będzie próbowała zrobić, żeby dowieść swojej racji. Nie należała do osób, które łatwo się zniechęcają i chociaż znał ją zaledwie od kilku dni, zdążył się już zorientować, że gdy raz wbije sobie coś do głowy, nie ustąpi, dopóki wszystko nie pójdzie zgodnie z jej planem. - Zdecydowanie chodzi jej o twojego małego - orzekł Chris. - Dzięki. - Nie byłbym jednakże prawdziwym przyjacielem, gdybym cię nie ostrzegł. Sayre jest... - Odpuść sobie, dobrze? Chris uśmiechnął się kpiąco. - Wyjąłeś mi to z ust, stary. 19 Było gorąco. To jedno z pewnością można było powiedzieć o lecie w delcie Missisipi. Rok 1945 nie należał pod tym względem do wyjątków. Panował tu taki upał, że nawet koniki polne umierały na udar słoneczny. Pomidory dojrzewały i pękały, zanim ktokolwiek zdołał je zerwać z krzaka. Pewnego razu, kiedy Huff i jego tata byli bardzo głodni, zebrali kilka przejrzałych owoców, które spadły na ziemię, oczyścili je z kurzu i mrówek, i zjedli na kolację. Huff miał wtedy osiem lat. Wszyscy ludzie dookoła rozprawiali o zwycięstwie nad Niemcami. Pokonanie cholernych Japońców miało być tylko kwestią czasu. W niemal każdym mijanym mieście odbywały się parady. Ludzie powiewali flagami, nie konfederacyjnymi, ale flagami USA. Huff nie rozumiał, skąd to całe zamieszanie. Wojna nie dotknęła w żaden sposób ani jego, ani taty. Ojciec nie poszedł do wojska. Huff nie wiedział dlaczego, ponieważ większość mężczyzn w tym wieku nosiło taki czy inny mundur. Pociągi wyładowane były żołnierzami i marynarzami i pewnego razu zdarzyło się, że obaj jechali w tym samym przedziale, co jacyś mundurowi. Huff nie lubił podróżować z żołnierzami. Tata najwyraźniej też nie - zazwyczaj zabierał go stamtąd i szukał innego wagonu. Tym razem jednak powiedział, że wszystko jest w porządku, bo ci mężczyźni walczyli za ojczyznę. Huff nie rozumiał, dlaczego wojsko nie chciało taty, skoro przyjmowało nawet czarnych. Doszedł do wniosku, że to przez niego. Co by się z nim stało, gdyby tata pojechał zabijać nazistów i Japońców? Przez cały czas podróżowali, nigdzie się nie zatrzymywali na dłużej, to ...

może w wojsku nie znali nawet nazwiska taty. A może armia była taka sama, jak wszyscy - po prostu nie chciała jego ojca, uznała go za nic niewartego głupka, a nie za ubogiego, niewykształconego człowieka. Tata żył w czasach Wielkiego Kryzysu. Huff nie wiedział dokładnie, co to znaczy, ale zdawał sobie sprawę, że było wtedy bardzo źle. Tata próbował mu to kiedyś wytłumaczyć i z tego, co mówił, Huff zrozumiał, że Kryzys był jak wojna, ponieważ ogarnął cały kraj, tylko że tym razem wrogiem była bieda. Jego tata i cała rodzina przegrali. Ale oni i tak zawsze byli biedni. To dlatego tata skończył zaledwie trzy lata szkoły. Potem musiał pracować na plantacji bawełny razem ze swoim ojcem, a czasem nawet i mamą. „Jej ręce krwawiły i zawsze miała przy piersi dzieciaka albo dwoje", opowiadał ze spuszczonym wzrokiem. Latem 1945 roku rodzice taty już dawno nie żyli, podobnie jak mama Huffa. Kiedy Huff zapytał, co ich zabiło, tata odpowiedział: „Pewnie bieda". O pracę było jeszcze trudniej niż zazwyczaj, ponieważ wielu powracających z wojny żołnierzy szukało dla siebie zajęcia, a nie było wystarczająco wielu posad. To cud, że pan J. D. Humphrey zatrudnił tatę Huffa do pracy na złomowisku. Była to brudna i ciężka robota, ale ojciec przyjął ją z wdzięcznością i starał się, jak mógł. Gdy ktoś przychodził do zakładu pana J. D. Humphreya w poszukiwaniu części zamiennej do jakiegoś starego modelu samochodu, tata przeszukiwał tony złomu, dopóki nie znalazł tego, czego potrzebował klient. Pod koniec każdego dnia był ubrudzony kurzem i smarem, krwawił z kilku głębokich rozcięć zrobionych przez rdzewiejącą blachę, a mięśnie bolały go od wyciągania silników z upartych podwozi. Był jednak tak szczęśliwy ze stałego etatu, że nigdy nie narzekał, Huff spędzał z nim czas na złomowisku. Był mały jak na swój wiek i zbyt wstydliwy, żeby rozmawiać z kimkolwiek oprócz taty. Pozwalano mu wykonywać różne drobne roboty, jak na przykład przynosić potrzebne narzędzia z szopy albo układać bieżnikowane opony. Pan J. D. Humphrey dał mu nawet kiedyś używaną dętkę, łataną już tyle razy, że do niczego się nie nadawała. Huff bawił się nią na zakurzonym placu, podczas gdy tata pracował od świtu do nocy co dzień, z wyjątkiem niedziel. Powiedział mu, że jeśli tak dalej pójdzie, na jesieni Huff będzie mógł rozpocząć naukę, wprawdzie z lekkim opóźnieniem, ale na pewno szybko nadrobi zaległości. Huff nie mógł się doczekać, kiedy pójdzie do szkoły, tak jak inni chłopcy. Wiele razy obserwował ich z daleka, kiedy śmiali się i szaleli na dziedzińcu, podając sobie piłkę albo uganiając się za dziewczynami, które piszczały, chichotały i nosiły wstążki we włosach. Tego lata mieszkali z tatą w opuszczonej chałupie. Jej poprzedni mieszkańcy zostawili po sobie kupę śmieci, ale też bawełniane materace i kilka rozchwierutanych mebli. Huff i tata wyrzucili stamtąd wszystkie niepotrzebne rzeczy i wprowadzili się. Noc, która na zawsze zmieniła życie Huffa, była jak zwykle gorąca, ale bardziej duszna niż inne. Pot nie parował, lecz ściekał po skórze, pozostawiając na niej brudne smugi, i kapał na zakurzoną ziemię, tworząc w niej malutkie kratery, niczym pierwsze krople deszczu. Powietrze było tak ciężkie i gęste, że z trudem się oddychało. W drodze powrotnej ze złomowiska tata zauważył, że było wyjątkowo gorąco i duszno i przepowiedział nadchodzącą burzę. Właśnie usiedli do kolacji złożonej z zimnego boczku, chleba i dzikich śliwek, które zebrali po drodze, gdy usłyszeli nadjeżdżający samochód. Nikt nigdy ich nie odwiedzał, więc kim był gość? Serce Huffa ścisnęło się ze strachu. Z wysiłkiem przełknął kęs chleba. To pewnie właściciel szopy, który będzie się chciał dowiedzieć, co do cholery obaj robią w jego domu, śpią na jego materacach i jedzą przy jego trójrogim stole. Wyrzuci ich stąd i stracą dach nad głową. A co będzie, jeżeli nie znajdą innego domu przed wtorkowym Świętem Pracy, zanim rozpocznie się szkoła? Huff żył myślą o tym dniu. Tata zaznaczył go w kalendarzu ze zdjęciem nagiej kobiety, który pan J. D. Humphrey miał w swoim biurze. Tego dnia Huff będzie mógł dołączyć do reszty dzieci na szkolnym dziedzińcu i do ich zabaw. Z duszą na ramieniu podreptał za tatą do okna bez szyby i zobaczył błyszczący czarno-biały samochód z czerwonym kogutem na dachu. W środku, wraz z policjantem siedział pan J. D. Humphrey. Nie uśmiechał się jednak jak wtedy, gdy wręczał Huffowi zużytą dętkę. Kiedy wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku szopy, Huff zauważył, że oficer trzyma w ręku białą pałkę policyjną, którą uderzał lekko w dłoń. Tata powiedział Huffowi, że ma zostać w domu, sam zaś wyszedł na przywitanie. - Dobry wieczór, panie Humphrey. - Nie chcę żadnych kłopotów. - Słucham, proszę pana? - Oddaj mi to. - Co mam oddać, panie Humphrey? - Nie strugaj przede mną wariata, chłopcze - warknął policjant. - J. D. wie, że to ty wziąłeś. - Niczego nie wziąłem. - Pamiętasz to pudełko po cygarach, w którym trzymam całą gotówkę? - Tak, proszę pana. - Gdzieś zniknęło. Kto inny mógłby je zabrać? - Nie wiem, proszę pana, ale to nie ja. - Ty głupi biały śmieciu, myślisz, że w to uwierzę? Huff wyjrzał przez okno. Twarz pana Humphreya zrobiła się naprawdę czerwona. Policjant się uśmiechał, ale wcale nie wyglądał przyjaźnie. Podał pałkę panu Humphrey'owi ze słowami: - Może to przemówi mu do rozsądku. - Panie Humphrey, ja... - To wszystko, co tata Huffa miał szansę powiedzieć, zanim pan Humphrey uderzył go pałką w ramię. Musiało strasznie zaboleć, bo tata opadł na jedno kolano. - Przysięgam, nie ukradłbym... - Ale pan Humphrey uderzył go jeszcze raz, tym razem w głowę. Zabrzmiało to trochę tak, jak siekiera rozłupująca kawał drewna na opał. Tata Huffa upadł na ziemię i legł nieruchomo, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Huff stał przyrośnięty do podłogi, tuż przy oknie, oddychając ciężko z niedowierzania i przerażenia. - Jezu, J. D., aleś mu dołożył - roześmiał się policjant, pochylając się nad tatą. - To go oduczy okradania mnie. - Niczego go nie oduczy. - Oficer wyprostował się i wyciągnął chusteczkę, którą otarł zakrwawione palce. - Nie żyje. - Żartujesz sobie? - Zimny trup. Pan Humphrey podrzucił pałkę kilka razy, jakby oceniając jej ciężar. - Czy to ma w środku jakiś pręt żelazny? - W sam raz na czarnuchów. - Policjant popchnął lekko tatę Huffa czubkiem buta. - Jak on się nazywał? Pan Humphrey odpowiedział, ale przekręcił imię taty. - To tylko biały śmieć. Przybłęda. Człowiek próbuje postąpić po chrześcijańsku, wyciągnąć pomocną dłoń, a ta gadzina tylko ją gryzie. - Święta prawda. - Policjant potrząsnął głową ze smutkiem. - Trudno. Przyślę tu jutro przedsiębiorcę pogrzebowego. Pewnie hrabstwo będzie musiało zapłacić za pogrzeb. - Słyszałem, że szkoła medyczna zawsze szuka zbędnych ciał. - Dobry pomysł. - Myślę, że schował pieniądze w tej ruderze. Obaj weszli do szopy i zobaczyli Huffa, przycupniętego przy oknie pod ścianą wyłożoną dla izolacji starymi egzemplarzami gazet z Biloxi. - O, do diabła. Zapomniałem o chłopaku. Policjant zsunął czapkę na tył głowy, oparł ręce na biodrach i spojrzał surowo na Huffa. - Ależ mizerota - powiedział. - Zawsze ciągnął się za ojcem. Osobiście uważam, że jest trochę opóźniony. - Jak ma na imię? - Nie wiem - odparł pan J. D. Humphrey. - Jego ojczulek zawsze wołał na niego Huff. - Huff? Huff?! W końcu zdał sobie sprawę, że dźwięk jego imienia nic pochodzi ze wspomnień tamtego gorącego wieczoru, latem 1945 roku. Ogarnęło go niewysłowione poczucie straty, jak zwykle, gdy budził się z tego wciąż powracającego snu. Zawsze cieszył się z jego nadejścia, ponieważ był niczym odwiedziny taty, tyle że nigdy nie kończył się dobrze. Gdy się budził, ojciec zawsze był martwy, a on zostawał sam. Otworzył oczy. Obok łóżka szpitalnego stali Chris i Beck. - Witaj wśród żywych - uśmiechnął się Chris. - Błądziłeś w krainie marzeń. Zawstydzony głębokością snu i rozczuleniem, jaki zazwyczaj mu przynosił, Huff usiadł i opuścił nogi po jednej stronie łóżka. - Trochę się zdrzemnąłem. - Zdrzemnąłem? - roześmiał się Chris. - Spałeś jak zabity. Zwątpiłem, czy uda nam się cię dobudzić. Poza tym mówiłeś przez sen. Coś o przekręcaniu nazwiska. O co chodziło? - Ni diabła nie pamiętam - burknął. - Przyszliśmy, żeby ci pomóc zebrać się do domu - powiedział Beck - ale najwyraźniej przybyliśmy za późno, żeby się na coś przydać. Huff wstał i ubrał się jeszcze przed wschodem słońca. Nie należał do osób, które wylegują się w łóżku, a pobyt w szpitalu nie zmienił jego nawyków. - Jestem gotowy do wyjścia. - Nie możemy się doczekać. - Do pokoju wparował doktor Caroe, furkocząc połami fartucha lekarskiego. - Pielęgniarki mają już dosyć twojej udawanej niedyspozycji - W takim razie wypisz mnie stąd. I tak już spóźniłem się do pracy. - Nawet o tym nie myśl, Huff. Jedziesz do domu - ofuknął go doktor. - Jestem potrzebny w odlewni. - Zanim wrócisz do pracy, musisz jeszcze trochę odpocząć. - Bzdury. Przez ostatnie dwa dni nie robiłem nic innego, tylko wylegiwałem się w łóżku. Koniec końców osiągnęli kompromis. Huff zgodził się odpoczywać po powrocie do domu, a następnego dnia, jeżeli będzie się czuł wystarczająco dobrze, uda się do pracy na kilka godzin, stopniowo wracając do zwykłego planu zajęć. Oczywiście kłótnia Huffa i doktora Caroe była częścią przedstawienia odegranego przed Beckiem i Chrisem. Caroe odegrał rolę troskliwego lekarza niczym sam Al Pacino. Wcześniej oświadczył, że nie pozwoli Huffowi wrócić do pracy, póki ten zapłaci za to, że pomógł mu tak przekonywająco odegrać atak serca. Wypełnianie formularzy niezbędnych do wypisania ze szpitala niemal wyczerpało cierpliwość Huffa, podobnie zresztą jak przymus opuszczenia placówki na wózku inwalidzkim. Zanim Beck i Chris dowieźli go na miejsce, zdążył już wpaść w zły humor. - Zachowuje się gorzej, niż ustawa przewiduje - powiedział Chris do Selmy. - Uważaj na niego. ... [Read more...]

™ rozkoszny gulgot. Uszczęśliwiona Tam¬my porwaÅ‚a go w objÄ™cia i maÅ‚o brakowaÅ‚o, by rozpÅ‚akaÅ‚a siÄ™ ponownie. ...

Kiedy chłopczyk został już nakarmiony i zasnął, z ocią¬ganiem położyła go do łóżeczka. Nie miała ochoty rozsta¬wać się z nim ani na moment. Całe jej dotychczasowe życie zostało wywrócone do góry nogami. Nie wiedziała, co po¬cznie dalej, ale jedno było pewne - ona i Henry będą odtąd nierozłączni. Do siódmej zostało jeszcze pół godziny. Tammy wzięła prysznic, umyła włosy, przebrała się w zapasowe dżinsy i prostą bawełnianą bluzkę - w plecaku nie miała nic innego - a potem wyjęła zaadresowaną do siebie kopertę i otwo¬rzyła ją. List napisała Lara. Gdyby Tammy wiedziała o wszyst¬kim wcześniej, nie poprzestałaby na zajęciu się Henrym, lecz spróbowałaby wkroczyć do akcji i uratować siostrę. Niestety, list przeleżał całe cztery miesiące w walizce... ... [Read more...]

az uważam, że Danny wiedział, co się stało z Gene'em Iversonem. Beck podszedł powoli do stolika i postawił filiżankę obok filiżanki Sayre. Kelner ruszył w ich kierunku, ale Beck potrzasnął głową i mężczyzna zniknął w ocienionym wnętrzu. Beck zbliżył się do poręczy, oparł na niej dłonie i pochylił się do przodu, opierając ciężar ciała na ramionach. Jego koszula napięła się na plecach, podkreślając muskulaturę ciała. - Danny stał się bardzo religijny - powiedziała Sayre - Spowiedź jest częścią obrządku kościelnego. Sądzę, że jeśli wiedział o Iversonie coś, co bardzo ciążyło mu na sumieniu, osiągnął wreszcie punkt, w którym uznał, że nie zdoła żyć normalnie, jeśli nie zrzuci tego ciężaru z serca. - Co jest dostatecznym powodem do popełnienia samobójstwa - mruknął Beck, zwracając ku Sayre głowę. - Nie, to doskonały powód do popełnienia morderstwa. Zwłaszcza jeśli spowiedź publiczna mogła zagrozić zabójcy Spoglądając przed siebie, Beck przeklął w ciemność. - W tej chwili włożyłaś w moje ręce brakujący element oskarżenia Wayne'a Scotta przeciwko Chrisowi. - Motyw. Spojrzał w dół, na dziedziniec i pogrążył się w milczeniu. Wreszcie odepchnął się od barierki i odwrócił. - Powinniśmy już iść. - Droga powrotna do Destiny jest długa. - Właśnie zrobiła się jeszcze dłuższa. Wszechobecny maitre d' podziękował im wylewnie, znów całując Sayre w oba policzki i niemal błagając Becka, aby wkrótce przyprowadził ją tu znowu. Zaczęli ostrożnie schodzić krętymi schodami w dół. Już na dziedzińcu, w połowie drogi, Beck zatrzymał się nagle. Sayre odwróciła się i spojrzała na niego, zdziwiona. Nie uśmiechnął się ani nie wytłumaczył, dlaczego przystanął. Nie musiał. Zaczął się cofać, wciągając ją w cień rzucany przez przytuloną do ściany wisterię. Pozwoliła mu na to. Jej krew wydawała się zaprawiona słodką ociężałością, tak jak wypita przed chwilą kawa likierem pomarańczowym. Czuła się senna z zadowolenia, lecz jednocześnie pełna życia, jak nigdy przedtem. Powieki ciążyły jej, lecz koniuszki nerwów drgały z podniecenia i oczekiwania. Beck przyciągnął ją do siebie, tak że widziała żyły na jego szyi, przebiegające tuż pod wilgotną skórą. Chciała poczuć jego puls pod wargami, lecz powstrzymała się przed przytknięciem ust do jego ciała. Wsunął dłoń w jej włosy, z tyłu, u nasady czaszki i przysunął jej twarz do swojej. Dzieliły ich tylko centymetry. Jego oddech był miękki i ciepły, niczym poranna mgła unosząca się nad rozlewiskiem. - Jeżeli cię dotknę, pomyślisz, że to z polecenia Huffa. - Nic mnie to nie obchodzi. Chcę, żebyś to zrobił - wyszeptała tuż przy jego wargach, wspinając się na palce. Pocałował ją. Sięgnęła po niego całym swoim ciałem, przywierając mocno, gdy otoczył ją ramionami. Jego pocałunek był mocny i zaborczy. Oparł dłonie na jej biodrach i twardo, zachłannie przyciągnął je do swoich bioder. Pochylając głowę, powędrował ustami wzdłuż sznura odpustowych koralików aż do piersi, które pocałował przez tkaninę sukienki. Potem znowu przyciągnął Sayre do siebie i chwytając delikatnie jej głowę jedną dłonią, wtulił jej twarz w dołek u nasady szyi. - Nie ma na tym świecie wystarczająco wielu pieniędzy, za które chciałbym się związać z ...

kobietą, której nie pragnę. Musisz o tym wiedzieć, Sayre. Problem w tym... - przysunął się do niej prowokująco blisko. - Problem w tym, że pragnę ciebie. Mógł ją mieć. W tej chwili chłonęła go wszystkimi zmysłami. Upijała się jego bliskością, pragnąc go z tą samą szaloną, ślepą, niemożliwą pasją, z jaką Beck chciał jej. - Przeklęta ironia - powiedział schrypniętym głosem. - Zielone światło dane mi przez Huffa powstrzymuje mnie przed zrobieniem czegoś więcej. - Powoli zaczął odsuwać ją od siebie, aż wreszcie przestali się dotykać. - Chcę być w tobie, ale niech mnie diabli, jeśli pozwolę, byś wątpiła w moje intencje. 27 Głowę Huffa spowijał obłok dymu z papierosa, którego trzymał w kąciku ust. Stojąc na pirsie, w szerokim rozkroku, z dłońmi na biodrach wpatrywał się z niezadowoleniem w pikietujących ludzi. Około czterdziestu mężczyzn wyposażonych w podburzające transparenty maszerowało powoli, w milczeniu, tworząc krąg przy zjeździe z autostrady, tuż przed główną bramą wjazdową do Hoyle Enterprises. - Jak długo już tu są? W grupie ludzi asystujących Huffowi był Chris, kilku brygadzistów i kierowników. Wszyscy zostali wywołani z domów, niektórzy wyrwani z łóżek i postawieni w stan pogotowia w związku z najnowszymi wydarzeniami. Fredowi Decluette'owi przypadła niefortunna rola powiadomienia wszystkich, że pojawiły się pikiety, więc teraz poczuł się w obowiązku odpowiedzieć na pytanie Huffa. - Zaczęli się zbierać około dziesiątej i rozpoczęli marsz, zanim przyszła druga zmiana. - Sprowadź tutaj Rudego. Niech ich aresztuje za bezprawne naruszenie własności prywatnej. - Nie może tego zrobić, Huff - odezwał się Chris. - Dopóki pozostają po tamtej stronie płotu, znajdują się na gruncie publicznym. Na nieszczęście przez tę bramę przechodzą wszyscy robotnicy meldujący się na kolejne zmiany. Nie można uniknąć tego, że ich zobaczą. - Poza tym, uzyskali pozwolenie na przeprowadzenie pikiety - dodał George Robson. - Zabezpieczyli się ze wszystkich stron. - Czy ktoś ma dla mnie jakieś dobre wiadomości? - warknął Huff. - Dobrą wiadomością jest to, że ich pozwolenie jest ważne jedynie wtedy, gdy demonstracja pozostaje pokojowa - rzekł Chris. - Myślę, że musimy dopilnować, aby taką nie była. W grupce obserwatorów rozległy się śmiechy. Huff spojrzał na Freda Decluette'a. - Twoi chłopcy są gotowi? - spytał. Fred skinął głową, lecz Huff wyczuł wahanie w jego postawie, - O co chodzi, Fred? Powiedz. Czy muszę z ciebie wyciągać każdą rzecz? - Możemy się spotkać z oporem ze strony naszych własnych ludzi. - Fred spojrzał wkoło niepewnie. - Poszły plotki, że niektórzy robotnicy mogą się przyłączyć do pikiety. Huff rzucił papierosa pod nogi i zmiażdżył butem. - Zaraz się tym zajmę. Całą grupą weszli na teren przedsiębiorstwa i pięć minut później zgromadzili się wszyscy w gabinecie Huffa, pod ścianą okien wychodzących na halę fabryczną. Wszyscy pracowali jak zwykle, ale niezbyt energicznie. Można było wyczuć wszechobecne napięcie. - Czy głośniki są włączone? - spytał Huff. Chris przełączył kilka dźwigni na konsoli węzła radio-wego. - Teraz już tak. Huff wziął mikrofon i dmuchnął weń, testując jego sprawność: - Słuchajcie mnie - zaczął. Jego głos zadudnił w hali, docierając nawet do najgłębszych zakamarków. Usłyszeli go wszyscy robotnicy. Niektórzy przerwali pracę i stali z opuszczonymi głowami. Inni spojrzeli w górę, lecz z ich twarzy ukrytych pod okularami ochronnymi trudno było cokolwiek odczytać. - Wszyscy wiecie, co się dzieje na zewnątrz. Do tej chwili zdążyliście już zapoznać się z nazwiskiem człowieka, który przysłał tu tych pajaców, żeby uprzykrzali nam życie. Pewnie teraz pytacie siebie samych: „Kim jest Charles Nielson?", Odpowiem wam. Nielson jest wichrzycielem, który niczego nie osiągnie w walce z Hoyle Enterprises. Ci demonstranci tracą tylko czas i robią z siebie głupców, ale to ich problem. Jeśli będziemy się trzymać razem i zignorujemy ich, w końcu się poddadzą i z powrotem schowają się w dziurę, z której wypełzli. Znamy takich, jak oni, prawda? Mieliśmy już tutaj różnych agitatorów. Pojawiają się w mieście ni stąd, ni zowąd, pchają nos w nie swoje sprawy i próbują nas uczyć, jak prowadzić interesy. Ja osobiście, a sądzę, że mówię to w imieniu was wszystkich, nienawidzę ludzi, którzy uważają, że lepiej wiedzą, co jest dla mnie dobre, a co nie. Mówię tutaj o rządzie federalnym i o związkach zawodowych. Ci ludzie nie potrafią dojść do porozumienia nawet między sobą. Dlaczego więc mielibyśmy pozwolić im decydować, jak mamy prowadzić nasze życie tutaj, w Destiny? Otóż powiadam wam, że nie pozwolimy - przerwał na zaczerpnięcie oddechu. - To, co stało się z Billym Paulikiem, było tragiczne - ciągnął już łagodniejszym głosem. - Bez dyskusji. Człowiek ucierpiał w wypadku i przez długi czas będzie się męczył z jego następstwami. Moglibyśmy ofiarować mu wszystkie pieniądze świata, ale wciąż nie zrekompensuje mu to straty, prawda? Zrobimy dla niego i jego rodziny wszystko, co w naszej mocy, ale koniec końców przyszłość Billy'ego zależy wyłącznie od samego Billy'ego, ponieważ nikt nie potrafi cofnąć czasu i odwrócić tego, co się stało. Prawda jest taka, że wykonujemy tu niebezpieczną robotę. Wypadki się zdarzają. Ludzie zostają ranni, a nawet giną, ale chciałbym, żeby jeden z drugim biurokrata z Waszyngtonu pokazał mi, jak wytapiać metal i odlać żelazną rurę, unikając przy tym ryzyka. To niemożliwe. Poza tym mogę się założyć, że kiedy ten sam biurokrata spuszcza swoje odchody w ubikacji, jest cholernie zadowolony, że jego kibelek jest podłączony do rury i nic go nie obchodzi, że ktoś został ranny podczas jej odlewania. Przerwał, aby sprawdzić efekt swojej przemowy. Nikt w hali się nie poruszył. Robotnicy wyglądali jak kamienne rzeźby. Huff wyobraził sobie ludzi zgromadzonych w Centrali, siedzących przy stołach, pochylonych nad kanapkami z szynką, pączkami, herbatnikami i termosami z kawą, słuchających go. Udało mu się przyciągnąć ich uwagę. W tej chwili ważyła się nie tylko jego przyszłość, ale i wszystkich pracowników fabryki i Huff musiał im to dać wyraźnie do zrozumienia. - Te przygłupy po drugiej stronie ogrodzenia będą was zachęcały do strajku. Ja osobiście też chciałbym nie pracować. Wolałbym paradować sobie w kółku przed innymi przedsiębiorstwami i namawiać ludzi do przerwania roboty. Pal licho etykę zawodową i czeki, które nie zostaną wydane w dniu wypłaty. Jeśli kazałbym ciężko pracującym ludziom porzucić ich zajęcie, oczekiwałbym, że nazwą mnie cholernym idiotą. Wszyscy mamy rachunki do zapłacenia, je-dzenie do kupienia, rodziny na utrzymaniu, nieprawdaż? Kilku stojących na dole mężczyzn pokiwało niepewnie głowami. Inni rozejrzeli się nieufnie, sprawdzając, co robią ich koledzy. - Wiem, że warunki pracy w Hoyle Enterprises są dalekie od ideału. Przez te wszystkie lata mieliśmy tu kilka niefortunnych wypadków. Razem z George'em Robsonem prowadzimy dochodzenie dotyczące ostatniego. Chcemy zrozumieć, dlaczego i jak się to stało. - Zobaczył, że George jest wyraźnie zaskoczony tym kłamstwem. Miał nadzieję, że nikt inny tego nie spostrzegł. - Dostrzegamy potrzebę dłuższych i bardziej szczegółowych szkoleń, zanim nowi pracownicy będą mogli podjąć pracę w hali. Poza tym, przyszedł już czas na podwyżki, natomiast narzekanie napełnia mnie odrazą. Pamiętam czasy, gdy ludzie daliby sobie rękę uciąć za możliwość pracy. Zanim zostałem szefem tego przedsiębiorstwa, byłem jednym z was. Nie zapominajcie, że sam pracowałem i pociłem się tam, gdzie teraz stoicie, i wiem wszystko o upale, pyle i niebezpieczeństwach. - Huff podwinął rękawy i wyciągnął nagie ramiona, pokazując je zgromadzonym. - Te blizny przypominają mi co dzień, jak niebezpieczna jest praca w odlewni. - Poprawił koszulę i zmienił nieco ton. - Jestem również rozsądny i gotów was wysłuchać. Przygotujecie listę rzeczy, które chcielibyście zobaczyć w fabryce, a my przyjrzymy się im tutaj z kierownictwem. Ale - przerwał, żeby podkreślić znaczenie następnych słów - jeśli którykolwiek z was zgadza się z tą bandą awanturników na zewnątrz, proszę bardzo, dołączcie się do nich. Słyszycie mnie? Idźcie! Szybko! Jeśli ta robota wam nie odpowiada, wiecie, gdzie są drzwi. Pamiętajcie jednak, że jeśli dołączycie do ich grupy, nigdy już nie zatrudnię ani was, ani członków waszej rodziny i będziecie mieli we mnie wroga na całe życie - przerwał, pozwalając tym słowom zapaść w ich umysłach. - Pomyślcie o tym. No dobrze, zmarnowaliśmy już wystarczająco dużo czasu produkcyjnego, Wracajcie do pracy. Wyłączył mikrofon i odwrócił się w stronę swoich towarzyszy. - To powinno rozwiązać sprawę bojkotu - powiedział Chris. - Nie zdziwię się, jeśli na tym zakończy się u nas sprawa związków zawodowych. Nie będą mieli teraz wystarczająco dużo odwagi, żeby namawiać ludzi do założenia jednego z nich w fabryce. Huff nie podzielał optymizmu Chrisa. - Co o tym sądzisz, Fred? - spytał. Widać było, że brygadzista poczuł się niepewnie, znalazłszy się w centrum uwagi. Przestąpił z nogi na nogę. - Em... jestem pewien, że twoja przemowa wywarła wrażenie, Huff, ale to jest zmiana Billy'ego. Ci ludzie widzieli, jak się wykrwawiał, i słyszeli jego wrzaski. Wypadek wciąż jest dość świeżym wspomnieniem. Wiem, że robisz bardzo dużo dla rodziny Paulika. Chociażby dzisiaj słyszałem o wizycie Becka w szpitalu. Alicia powiedziała... - Beck pojechał go odwiedzić? - spytał Chris. - Tak zrozumiałem z tego, co mówiła Alicia - odparł Fred, rzucając mu niepewne spojrzenie. - Zadzwoniła kilka godzin temu, powiedziała, że Beck przyszedł do szpitala i wręczył im czek na sporą sumkę. Huff spojrzał na Chrisa, który wzruszeniem ramion dał do zrozumienia, że nic o tym nie wiedział. - Co chciałeś powiedzieć, zanim Chris ci przerwał? - spytał Huff. - Chodziło o to, że robotnicy ze zmiany Billy'ego nie zapomną tak szybko, co mu się przytrafiło. Ich wspomnienia wprawdzie nieco zbladły, ale dziś na dole znalazły się rzeczy przypominające o wypadku. - Jak na przykład? - Jak żółta wstążka przywiązana do szafki Billy'ego, jego imię namalowane na podajniku. Ktoś próbuje przypominać ludziom o wypadku, wywołując gniew i niezadowolenie. - Kto? - Jeszcze nie wiem. Gdy tylko podchodzę do grupy robotników, rozmowy zazwyczaj się urywają. - Znajdź mi natychmiast człowieka, który jest za to odpowiedzialny. - Staram się. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 NastÄ™pne »

Copyright © 2020 devonrex.elblag.pl

WordPress Theme by ThemeTaste