Clemency słuchała go ze stoickim spokojem. Kiedy wspomniał roztrzęsione nerwy i cierpienia pani Hastings-Whinborough, wywołane niepoprawnym zachowaniem córki, dziewczyna jedynie uniosła brwi w grzecznym zdziwieniu.
- W takim razie jestem zdumiona, że miała jeszcze siłę przyjąć oświadczyny pana Butlera - rzekła bez cienia emocji. Następnie wysłuchała uprzejmie przygotowanej uprzednio przemowy pana Jamesona, lecz dała jasno do zrozumienia, że nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Jameson błyskawicznie to przemyślał. Fizyczne podobieństwo Clemency do matki okazało się bardzo mylące. Zachowywała się raczej jak ojciec, rozumując wyjątkowo trafnie i logicznie. Ponadto, gdy tylko ukończy dwadzieścia pięć, lat otrzyma do dyspozycji sto tysięcy funtów. To niebagatelna suma, a dziewczyna będzie potrzebować plenipotenta do zarządza¬nia pieniędzmi. Ta myśl w cudowny sposób pomogła mu się skoncentrować. Natychmiast zmienił taktykę. - Panno Hastings-Whinborough... - zaczął od nowa. - Tylko Hastings, proszę. Dodawanie Whinborough uwa¬żam za sztuczne i pretensjonalne. Mój ojciec zadowalał się nazwiskiem Hastings, więc i mnie ono wystarczy. - Zatem, panno Hastings, przybyłem z konkretną propozy¬cją od pani matki. Obiecuje podnieść pani kieszonkowe do stu funtów rocznie, wszelkie zaś rachunki ponad tę kwotę mają być przez nią zatwierdzane. Wybierze również dla pani nową służącą. Jednak w tej sprawie ośmielam się mieć inne zdanie. Myślę, że powinna pani oczekiwać większej samo¬dzielności w swoich sprawach. Clemency po raz pierwszy uśmiechnęła się z aprobatą. - Jeżeli nie ma pani innych propozycji, oto co pragnę pani zaoferować... - Chcę otrzymywać pięćset funtów rocznie - przerwała dziewczyna stanowczo. - Z tych pieniędzy rozliczę się z panią Ramsgate, a gdy uzyskam swobodę wyboru pokojów¬ki, opłacę jej pensję, jak i własne wydatki. Wszystkie sprawy wolałabym załatwiać przez pana, a nie bezpośrednio z matką. - Pięćset funtów? To dużo pieniędzy. - Jestem kobietą zamożną - stwierdziła ze spokojem. - Nie mam pewności, czy pani matka wyrazi na to zgodę - odparł Jameson, grając na zwłokę. - Skoro jest pan jednym z jej powierników, ufam, że łatwo ją pan przekona. A może powinnam poszukać sobie kogoś innego do prowadzenia interesów? - Możliwe, że jej to wyperswaduję. - Jameson zrozumiał, że został pokonany. - Jestem tego pewna. - Clemency wyprostowała się z uśmiechem. - Skoro już to uzgodniliśmy, chciałabym, by załatwił pan dla mnie jeszcze kilka spraw. - Naturalnie, panno Hastings. - Pragnę wynagrodzić pani Stoneham jej gościnność. Nie należy do osób zamożnych i z pewnością przyda jej się trochę grosza. Czy może pan dyskretnie posłać jej, powiedz¬my, dziesięć funtów? - Oczywiście, panno Hastings. Pani ojciec przewidział wydatki nadzwyczajne, a tę sytuację można za taką uznać. Czy zechce pani dołączyć podziękowanie dla jej służącej? - Owszem, bardzo proszę. Po drugie, niech pan odnajdzie Sally Wilkins, moją byłą pokojówkę. Jeśli nie pracuje bądź ma nieodpowiednie zajęcie, chciałabym przyjąć ją z po¬wrotem. Tu jest jej adres. Pan Jameson otworzył usta i bez słowa je zamknął. Po ucieczce Clemency Sally została bezceremonialnie wyrzucona z domu. Był pewien, że pani Hastings-Whinborough z pew¬nością nie zgodzi się na jej powrót. Jednak po chwili namysłu doszedł do wniosku, że matka z córką nie będą się prawie widywały. Jest wielce prawdopodobne, iż pani Hastings-Whinborough nawet się o tym nie dowie. - Załatwię to. - Dziękuję panu. - Clemency wstała i Jameson zdał sobie sprawę, że wizyta dobiegła końca. Pożegnał się, kłaniając się w pas wiele razy. Gdy wyszedł, Clemency podeszła do okna i spojrzała przed siebie. Uświadomiła sobie, jak bardzo zmieniła się przez ostatni miesiąc. Przed ucieczką była cicha i posłuszna, traktowano ją też jak dziecko. Teraz rzeczy uległy zmianie. Zyskała pewność siebie i chęć, by samemu organizować własne życie. Zdecydowała się na desperacką ucieczkę jedynie ze strachu przed nie chcianym związkiem oraz groźbą wysłania do ciotki Whinborough. Niespodziewanie osiągnęła znacznie więcej. Cena, jaką za to zapłaciła, była jednak ogromna. Ponownie wróciła myślami do Lysandra. Gdy go poznała, był w żałobie. Nosił zawsze ciemny surdut, czarne spodnie i czarny jedwabny fular na szyi. Clemency nie potrafiła wyobrazić go sobie w czymś innym. Surdut Lysandra był wytarty, a koszula nieco sprana, lecz przedtem jej to nie raziło. Gdy była guwernantką, nigdy się nad tym nie zastanawiała, lecz tutaj, pośród bogactwa Ramsgate’ów, martwiła się, że sama ma tak wiele, on zaś tak mało. Z trudem powstrzymywała łzy. Najgorsze, że nic nie może na to poradzić. To bolało najbardziej. Znienawidził ją, dał jej to wyraźnie do zro-zumienia! Teraz sprzeda ojcowiznę i zaciągnie się do jakiegoś podrzędnego pułku, ona zaś będzie co najwyżej przypatrywać się temu bezradnie z boku. Nawet nie pomyślała przy tym o Arabelli ani o lady Helenie. Kolejne dni minęły w spokoju. Zaczął się rok szkolny i dwaj najstarsi synowie Ramsgate’ów pojechali do Win-chestera. Młodszy chłopiec wrócił do szkoły i w domu została tylko mała Karolina. Któregoś dnia pan Ramsgate zabrał wszystkie damy do Teatru Królewskiego, by obejrzeć grę Keana. Innym razem pani Ramsgate pojechała z Clemency i z córkami do niedawno otwartego domu towarowego Jamesa Shoolbreda na Tottenham Court Road. Clemency kupiła ciemnoniebieską wełnę na nowy płaszcz zimowy, a pani Ramsgate pozwoliła dziewczętom wybrać aksamit na suknie. Zjawiła się też uszczęśliwiona Sally. Dotąd nie znalazła pracy i musiała pomagać matce w praniu. Clemency też się ucieszyła, bo mogła być z nią bardziej otwarta, niż wobec Mary i Eleanor. Kiedy opowiedziała jej, jak przez pomyłkę wzięła Lysandra za jego brata, służąca stwierdziła kategorycznie: - Niech się panienka nie martwi, według mnie ten markiz jeszcze się zjawi. - Zdaniem Sally żaden mężczyzna nie mógłby się oprzeć urodzie jej pani. - Może wypruję te falbanki, które się panience nie podobają, dobrze? - za-proponowała. Clemency zgodziła się. Nie podzielała optymizmu Sally co do Lysandra, ale przynajmniej pozbędzie się nadmiaru wstążek i koronek przy sukni! W następny poniedziałek Clemency i siostry Ramsgate siedziały w salonie rozmawiając na temat ostatnich modeli z pisma La Belle Assemblee. - Popatrz, Clemmie, czy ta suknia nie jest piękna? - krzyknęła Eleanor. - Uwielbiam wieczorowe kreacje z cienkiej różowej satyny, a te hiszpańskie cięte rękawy i kapelusik z różyczkami są po prostu boskie! - Ale raczej pasowałyby do ciebie, Nell - rzekła Clemency, przyglądając się krytycznie palecie barw. - Prawdę mówiąc, nie cierpię różów. - Jesteś taka śliczna, że możesz nosić wszystko - oświad¬czyła Mary z czułością. - Nie pojmuję, dlaczego usuwasz te falbanki! - Obie siostry uwielbiały falbany i wiecznie narzekały, że ich suknie są zbyt ubogie. - Czuję się w nich jak lalka - odparła Clemency. Częściowo odzyskała już dawny humor. Może jest jeszcze trochę za szczupła, musi też pozbyć się cieni pod oczami, lecz przyjaciółki nie widziały w niej żadnej skazy. Miała na sobie suknię z cienkiego perkalu w biało-niebieskie paski, wyszywaną w maleńkie niebieskie bławatki, doskonale pasujące do koloru jej oczu. Sally na cześć powrotu swojej pani umyła jej włosy w naparze z rozmarynu, po czym upięła je misternie w stylu romańskim - w klasyczny węzeł z opadającymi po bokach lokami. Do salonu wszedł Dawlish, niosąc na tacy bilecik dla panny Hastings. - Dobry Boże, Arabella! - krzyknęła Clemency, gdy przeczytała wiadomość. - Oczywiście, Dawlish, poproś na górę lady Arabellę. Mary i Eleanor spojrzały na siebie znacząco. Clemency była tu niecałą dobę i na razie nie udało im się wydobyć z niej całej prawdy. W swoim czasie Eleanor znalazła nazwisko markiza w wykazie parów i od razu skojarzyła, że Abbots Candover musi mieć coś wspólnego z odrzuconym konkurentem przyjaciółki. Clemency nie powiedziała im, że pracowała jako guwer¬nantka u lady Arabelli Candover, ale musiała przyznać, że się znają. Starała się, by zabrzmiało to wystarczająco ogólnikowo. Siostry były na szczęście zbyt przejęte wizytą tak szanownego gościa w ich domu, by zadawać w tej chwili szczegółowe pytania, ale obie miały zamiar uczynić to jeszcze przed wieczorem. - Clemency! - Arabella prawie wbiegła do pokoju i z zapa¬łem objęła Clemency. Serdecznie uścisnęła swą byłą nauczy¬cielkę, ucałowała i obejrzała ją od stóp do głów krytycznym okiem. - To rozumiem! - krzyknęła z uznaniem na widok stroju Clemency. Lysander byłby szalony, nie zakochując się w tak pięknej dziewczynie, pomyślała w duchu. Clemency zaśmiała się i przedstawiła Mary i Eleanor. Po kilku minutach rozmowy Mary powiedziała: - Lady Arabella ma ci z pewnością wiele do powiedzenia, najlepiej zaprowadź ją do swojego pokoju. - Dziękuję - odparła Clemency. - Arabello, chodźmy zatem na górę. Mam swój własny salonik i możemy tam wygodnie pogawędzić. - Cóż! - rzekła Eleanor, gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły. - Chyba zgodzisz się ze mną. Mary, że Clemmie ma nam co nieco do wyjaśnienia! Na górze obie panny usiadły zgodnie przy oknie. Arabella zdjęła kapelusz i płaszcz i powiesiła je na oparciu krzesła. - Arabello, co robisz w Londynie? - spytała Clemency, gdy umilkły okrzyki radości i powitania. - Przyjechałyśmy z ciocią Heleną z tajną misją! - oznaj¬miła Arabella. - Misją? - powtórzyła Clemency ze zdziwieniem. Przez głowę przeleciało jej mgliste wspomnienie kościelnych praktyk Adeli. Ale to nie w stylu Arabelli, a tym bardziej lady Heleny. - Tak - odparła Arabella. I zamierzała wykonać to zadanie, nawet jeśli miałaby użyć siły. - Jesteśmy zdeter-minowane. Chodzi o Zandra. Miota się po domu jak nieprzytomny i nic nie je. Nawet jego służący twierdzi, że bardzo schudł i naprawdę wygląda okropnie. - Och! - Clemency aż zbladła. - Obie z ciocią uważamy, że najwyższy czas, by Zander się ustatkował. Jak wiesz, jest ostatni z rodu. I naszym zdaniem jest w tobie zakochany. Fabianowie też tak myśleli - dodała na wypadek, gdyby pierwszy argument nie wystar¬czył. Oparła się o parapet i patrzyła z zadowoleniem na piorunujący efekt działania swoich słów. Clemency zaczerwieniła się po korzonki włosów. Przyło¬żyła dłonie do rozpalonych policzków. - Och! - powiedziała słabo. - Nie może być... To znaczy, on nie... - Pozostaje tylko jedno pytanie - ciągnęła Arabella. - Czy i ty go kochasz? - Twarz Clemency była już purpurowa. - Powiedz, że tak - błagała dziewczyna. - Tak bardzo chciałabym cię mieć za siostrę. - Ale... twój brat... jesteś pewna? - wyjąkała Clemency. Czy to prawda? Czy słodycz tamtych pocałunków rzeczywiś¬cie coś dla niego znaczyła? Przypomniała sobie chwile, gdy wyczuwała jego czułą życzliwość, ale jeszcze nie śmiała w to wierzyć. Czy to możliwe? Czyżby lady Helena i Arabella miały rację? - A lady Helena, czy ona to popiera? - spytała niepewnie. - Arabello, nie żartujesz sobie ze mnie?