Mo¿e tylko jej sie wydawało, mo¿e sniło jej sie tylko, ¿e
ktos otworzył drzwi. Mo¿e nikt nie wszedł do srodka. W głowie miała zamet. Chciała znowu zasnac, ale nie mogła. Wydawało jej sie, ¿e słyszy skrzypienie butów na podłodze. Ale... nie... chyba nie... a potem poczuła ten zapach; zapach zwietrzałego ju¿ niemal dymu papierosowego i czegos jeszcze... lasu po deszczu... mokrej ziemi... zupełnie nie na miejscu... wydał jej sie dziwnie wrogi... Poczuła, jak włoski u nasady szyi je¿a sie jej z przera¿enia. Chciała krzyczec, ale nie mogła. Spróbowała uniesc powieki, ale tkwiły na jej oczach jak przytwierdzone. Serce biło jej jak oszalałe - a przecie¿ na pewno jest podłaczona do jakiegos monitora. Zaraz ktos ze szpitala wpadnie do pokoju. Pomó¿cie mi, prosze! Ratunku! Nic. ¯adnego dzwieku. Zaschło jej w gardle. O, Bo¿e, kto to jest i co tu robi? Dlaczego sie nie odzywa? Kto to mo¿e byc? Czego chce? Niemal bezszelestne kroki oddaliły sie w strone drzwi. Usłyszała szczek klamki. Została sama. Sama i smiertelnie przera¿ona. 33 - Wiem, ¿e to szalenstwo - powiedział Nick do Twardziela, wrzucajac kilka swetrów do marynarskiego worka. Wszedł do łazienki, siegnał pod umywalke i wyjał stamtad swoja kosmetyczke. Wsadził do srodka maszynke do golenia i dezodorant w sztyfcie. Stojac w drzwiach łazienki, wrzucił kosmetyczke do otwartego worka. Pies le¿ał na plecionym dywaniku przy łó¿ku z łbem na przednich łapach, obserwujac ka¿dy ruch swojego pana. - Wróce niedługo - mówił Nick, jakby pies mógł go rozumiec. - Wkrótce. - Znalazł pare d¿insów i doło¿ył je do tłumoka. - Ole zajmie sie toba. Spodoba ci sie to, zobaczysz. On ma dobermanke, naprawde kawał baby. Twardziel nie wydawał sie zainteresowany. - Dobrze ci bedzie - mówił Nick do psa. - Lepiej ni¿ mnie. - Zamknał worek i rozejrzał sie dookoła. Ta chata, te cztery wyło¿one sosnowymi deskami pomieszczenia, to było cos wiecej ni¿ tylko jego dom; to było sanktuarium, miejsce, gdzie w koncu, po oszalałym wyscigu szczurów, odnalazł spokój. Gdzies miedzy dziecinstwem a chwila obecna udało mu sie pozbyc tego balastu, zrzucic z ramion nieznosny cie¿ar nazwiska Cahill i zwiazanych z tym oczekiwan ze strony rodziny. - To wszystko gówno prawda - poinformował Twardziela, który wstał i pokustykał za nim na swoich trzech łapach do saloniku, gdzie unosił sie jeszcze zapach drewna, a na palenisku kamiennego kominka le¿ał wystygły popiół z poprzedniego dnia. Na mysl o tym, ¿e nigdy nie udało mu sie spełnic pokładanych w nim nadziei, Nick gniewnie zmarszczył brwi. Ojciec oczekiwał, ¿e Nick wyjdzie z cienia swojego