- Naucz się znosić rozczarowania - poradził wchodząc po schodach do Boodle'a. -
Pokażę ją, kiedy będę gotowy. - Samolubny drań - mruknął wicehrabia. - Komplementami nic nie zwojujesz. Alexandra siedziała sztywno w jednym z wygodnych foteli pokoju dziennego i zastanawiała się, czy przyklejony do twarzy uśmiech wygląda równie nienaturalnie, jak cała jej postawa. Naprzeciwko niej na szezlongu, wśród stosu poduszek i pledów, półleżała Fiona Delacroix i już prawie godzinę rozprawiała o stanie współczesnego społeczeństwa. - Zwłaszcza arystokracja nie spełnia oczekiwań co do stylu - westchnęła. - Nawet, co jestem zmuszona wyznać, niektórzy członkowie mojej własnej rodziny. - Z pewnością nie - zaprotestowała Alexandra i napiła się herbaty, żeby dać na chwilę odpocząć mięśniom policzków. - Ależ tak. Kiedy James zginął w ostatnim roku wojny, wysłaliśmy Lucienowi kondolencje, a ja nawet zaproponowałam, że w czasie żałobnego czuwania będę pełnić obowiązki gospodyni Balfour House. - Jakie to wielkoduszne. Próbowała wyobrazić sobie Fionę Delacroix w roli pani starej londyńskiej rezydencji w czasie oficjalnej żałoby. Już widziała te metry czarnej krepy spowijającej cały dom. Panie Delacroix miały wyraźną skłonność do przesady w ubiorze. - Tak, była to z mojej strony wspaniałomyślna propozycja, zważywszy na to, że nienawidzę podróżować. A czy pani wie, jak brzmiała odpowiedź Luciena? Przysłał mi list. Znam go na pamięć. Chyba nigdy nie zapomnę jego okrucieństwa. - Pani Delacroix poprawiła poduszkę, sadowiąc się wygodniej. - Brzmiał tak: „Prędzej dołączę do Jamesa w piekle, niż pani do mnie przyjedzie”. Wyobraża sobie pani? A kiedy umarł drogi Oscar, czekał prawie siedem miesięcy, zanim sprowadził nas do Londynu. - I to tylko dlatego, że drogi Oscar i jego ojciec zastrzegli to w testamentach. W tym momencie w progu stanął lord Kilcairn. - Widzi pani? On nawet nie zaprzecza! Hrabia oparł się o futrynę i utkwił wzrok w Alexandrze. Minęła dłuższa chwila, nim ta zauważyła, że jej pracodawca trzyma w ręce smycz, a przy jego nodze siedzi Szekspir. - To prawda, ciociu Fiono. Nie widzę powodu, żeby zaprzeczać. - Ha! - Wybaczcie, że panna Gallant na chwilę was opuści. Musimy omówić warunki umowy. - Och, proszę zostać! - zawołała Rose. Milczała przez całą tyradę matki, tak że Alexandra prawie zapomniała o jej obecności. - Pan żartuje, milordzie - powiedziała lekkim tonem. - Pani Delacroix właśnie zaznajamiała mnie z historią rodziny Balfour. Hrabia przeniósł spojrzenie na ciotkę. Nie wyglądał na zadowolonego. - To bardzo miłe, ale muszę zamienić z panią słowo, panno Gallant. Teraz. - Oczywiście, milordzie. - Zacisnęła szczęki, odstawiła filiżankę i wstała. - Pani Delacroix, panno Delacroix, proszę mi wybaczyć. - Ona mi się podoba, Lucienie - oświadczyła Fiona. - Nie waż się myśleć o przepędzeniu jej tak jak tamtych. - Nawet mi to nie postało w głowie - odparł Balfour, przepuszczając w progu guwernantkę. - Mam nadzieję! Zwalniając pannę Brookhollow, zupełnie pozbawiłeś mnie towarzystwa. I... Kilcairn zamknął drzwi. - O, teraz dużo lepiej. Alexandra wyprostowała się dumnie. - Milordzie, nie jestem... - Przyzwyczajona do słuchania rozkazów jak służąca - dokończył za nią, obracając się na pięcie. Pospieszył korytarzem, prowadząc Szekspira. Alexandra dogoniła go w kilku krokach.